sobota, 20 stycznia 2018

Rozdział II

OBIECUJĘ

To okropne- mruknęła z przekąsem Mganga. Uru leżała na grzbiecie opierając swobodnie głowę na brzuchu nietypowo ubarwionej koleżanki. Lwiczki leżały pośród wysokich traw, nieopodal baobabu, który służył białej za dom. Uru poszła po radę do szamanki, jednak zastała jedynie Mgangę. Szybko więc to jej podzieliła się problemem.
Chodziło o niedawne odejście królowej, które wywarło na Mohatu nieodwracalne zmiany. Król stał się bardziej cichy i rozkojarzony. Dni spędzał w samotności, zaś w nocy... Właśnie, to stanowiło największy problem. Nikt nie wiedział, gdzie król udaje się pod osłoną mroku. Kiedy ciemność otulała szczelnie swoim płaszczem całą krainę, Mohatu ulatniał się niepostrzeżenie i pojawiał się dopiero o świcie, zabierając Uru na lekcję. Jednak nawet tam, król plątał się we własnych myślach, co zaniepokoiło księżniczkę.
-Myślisz... Myślisz, że trzeba znaleźć mu kogoś kto zastąpi mamę?-rzuciła niepewnie bordowa.
-Oszalałaś?! Przecież to tylko pogorszy sprawę. Musisz sama coś wymyślić... Jesteś bystra, dasz sobie radę. W dodatku znasz króla jak nikt, działasz na niego niezwykle, Uru. Wykorzystaj ten dar, dobrze ci radzę.-Zaproponowała nowa koleżanka księżniczki. Ta jednak nie była przekonana. Podniosła się gwałtownie i z niepewnością spojrzała w miętowe oczy Mgangi.
-No nie wiem... Przy mnie zachowuje się jeszcze dziwniej... Ucieka ode mnie wzrokiem, unika... Naprawdę się martwię-ostatnie zdanie niemal jęknęła. Mganga natychmiast przewróciła się na bok patrząc z troską na młodszą lwiczkę. Po chwili objęła ją ramieniem.
Nie martw się... Wszystko będzie dobrze, wiem to-zapewniła ją, patrząc prosto w oczy-Głowa do góry mała, jasne?
-Okey...-bąknęła cicho księżniczka, wzruszając ramionami.
-No! I to rozumiem! W takim razie...-przyszłą szamanka uśmiechnęła się chytrze, przygryzając wargę.-Berek!
Uru samotnie brodziła pośród wysokich traw sawanny, pieszcząc bystre spojrzenie brunatnych oczu, widokiem zachodzącego słońca. 
Dzień minął jej bez większych przygód... Bo przecież rozjuszenie stada słoni, to nic takiego wielkiego, prawda? Nie dla odkrywcy jakim była Uru. 
Wysokie źdźbła złotej trawy łaskotały ją w nos, powodując cichy chichot.  Lwiczka co rusz kichała, śmiejąc się i mrużąc oczy. Wkrótce potem dotarła na wzgórze z kilkoma skałami. Podbiegła do jednej i wdrapała się na nią, rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w z wolna niknące, za linią horyzontu słońce. Po chwili spuściła wzrok i ponownie dopadły ją wcześniejsze myśli.
Westchnęła cicho i skierowała wzrok ku niebu, które pokryło się już fioletem.
-Och, mamuś... Widzisz, co narobiłaś?-lwiczka mruknęła tylko, bezradnie padając na skałę. Pacnęła łapą jedno ze ździebeł trawy i ponownie wydała z siebie ciężkie westchnięcie. Po chwili zastrzygła uszami, kiedy do jej dużych uszu dobiegł odgłos pękającej gałązki. Zwróciła głowę w stronę dźwięku i zaniemówiła, podobnie jak tajemnicza postać-O...Och...-zdołała wydać z siebie jedynie niepozorna istotka jaką stanowiła Uru. Obiektem jej rubinowych oczu stała się niezbyt rosła postać. Posiadała kępkę czekoladowej grzywy na czubku głowy oraz piersi, oraz niezwykle kontrastującą, niemal złotą sierść. Uru zachichotała w myślach, wyobrażając sobie, że powodem dla którego sierść młodzika jest aż tak złotawa, są tysiące świetlików, które usiadły na jego ciele. Tak bowiem wyglądał. Kolejną rzeczą która przykuła wzrok księżniczki, był sporych rozmiarów nos. Wpasowywał się on jednak niemal idealnie, w rysy pyska lwa. Złoty nastolatek posiadał też duże, szmaragdowe oczy, o niezwykle soczystym odcieniu. Uru z rozmarzeniem stwierdziła, że mogłaby utopić się w tajemniczym spojrzeniu nieznanego. Ogólnie musiała przyznać, że był naprawdę przystojny. Całość jego postaci budziła zainteresowanie i intrygowała młodą lwiczkę, tak więc czym prędzej postanowiła poznać wnętrze starszego lwa. W momencie, kiedy Uru poderwała się na równe łapy, aby podbiec do przybysza i przywitać się z nim, ten najzwyczajniej w świecie się od niej odwrócił i ruszył wolnym krokiem w głąb sawanny. 
Uru stała jak wryta, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę. Chwilę później pokręciła głową i ruszyła biegiem za oddalającą się postacią.
Chwilę później wyprzedziła nastolatka, wpadając w poślizg i wywracając się. Spłonęła ogromnym rumieńcem, kiedy zorientowała się, że nastolatek z niemal wzgardą mierzy ją wzrokiem. Teraz jeszcze bardziej chciała go poznać. Podniosła się więc szybko i stanęła przed nowo spotkanym lwem. 
-Cześć! Jestem Uru-wyciągnęła łapę w stronę nowego, odsłaniając szereg śnieżnobiałych kłów. Nastolatek rozejrzał się, jakby w obawie, że ktoś mógłby to widzieć, po czym uniósł brew, ponownie mierząc postać księżniczki morderczym wzrokiem.
-Naprawdę? Nie wiedziałem... Dziękuję, za te jakże przydatną mi w życiu informację-mruknął jedynie, przesuwając ciało księżniczki na bok i udając się dalej przed siebie. Uru spojrzała z szokiem na niego. Pierwszy raz ktoś w taki sposób odpowiedział na jej przywitanie. Postanowiła się nie poddawać.
-A żebyś wiedział, że ta informacja ci się przyda!-rzuciła, udając się w pogoń za oddalającym się nastolatkiem. Gdyby lwy były człekokształtne, niewykluczone, że nieznany uniósłby rękę, a następnie ukazał Uru swojego środkowego palca. Jako, że lwy jednak nie posiadają takich możliwości, obcy jedynie prychnął i szedł dalej.-A prychaj sobie ile chcesz! Jesteś na ziemi mojego taty, więc powinieneś odzywać się do mnie z należytym szacunkiem!
-O, proszę cię bardzo księżniczko. W takim razie może powinienem ucałować łapę waszej królewskiej mości?-burknął, zatrzymując się i popychając Uru tak, że upadła i przeturlała się upadając na wyprostowaną łapę. W drobnej kończynie coś chrząknęło, a lwiczka wydała z siebie okrzyk zmieszany z bólem i zdziwieniem. Złoty jedynie zaklął i podszedł do poszkodowanej.-Jeszcze może powiesz, że mam cię niańczyć, co?
-Nie. Masz opatrzyć moją łapę i zanieść na Lwią Skałę-wyrecytowała z podniesioną głową, wytykając pod nos młokosa swoją skręconą łapę. Ten jedynie prychnął.
-Opatrzyć mogę, ale nie zaniosę cię tam.. tam na tego całego Lwiego Głaza...
-Lwią Skałę.
-Właśnie. Jeśli faktycznie jesteś tą księżniczką, to twój tatulek mnie stąd wywali na zbity pysk, a jak na razie nie spieszy mi się, żeby się stąd ruszać.
-Pozwoli ci zostać! Mój tata jest bardzo przyjazny...-Powiedziała ochoczo przytakując. Lew znowu prychnął.
-Ehe i jeszcze uczyni ze mnie twojego gwardzistę... Uwierz mi mała, chciałbym wierzyć w te bujdy. Pokaż no mi tę łapę-prychnął chwytając delikatnie rudą kończynę. Uru spojrzała na skupioną twarz nowo poznanego i zmarszczyła brwi.
-Ahadi.
Jak z bata strzelił, między dwójką lwów zapanowała cisza.
Serce zielonookiego zabiło mocniej kiedy usłyszał to słowo z ust Uru. Obecność tej całkiem uroczej i ciekawskiej osóbki jaką stanowiła owa lwiczka, wywoływała u tego gbura mieszane uczucia. Teraz jednak był w stanie powiedzieć, że jest w stanie ja polubić. I to bardzo.
Wciąż jednak nie do końca rozumiał o co chodziło lwiczce... Jeśli o to o czym pomyślał, musiałby stwierdzić, że Uru jest mądrzejsza niż wszystkie lwice które napotkał w swoim barwnym życiorysie.
-A... Ale co...?-wyszeptał nieśmiało, patrząc z fascynacją w wielkie bursztynowe oczy, mieniące się w barwach zachodzącego światła.
-Ahadi, znaczy obietnica..
-Wiem. Ale co... Co obiecujesz?- spytał z troską która z nieznanych przyczyn objęła w żelaznym uścisku jego od dawna pokryte rdzą serce.
-Nie znam twojego imienia, więc będę tak do ciebie mówić. Jest to przysługa, że tata pozwoli ci tu zostać.
W tym momencie, ponury mężczyzna na nowo mógł odczuć uczucie które tak dawno mu nie towarzyszyło. Poczuł się dzieckiem. Nie. Stał się dzieckiem. Maleńkim chłopcem spoglądającym w wielobarwny latawiec z nieopisaną ciekawością i zachwytem.
Chłopcem który odwiązał cieniutki sznurek od drzewa i sam zawiązał go nieświadomie na nadgarstku, nie odwracając wzroku od wielobarwnego latawca. Nie wiedział, że ten węzeł powiązał ich już na zawsze.

Mohatu spojrzał z przerażeniem na puste miejsce, na którym jeszcze wczoraj spała Uru.
Teraz przeraził się na dobre.
Lwiczki nie było.
Nigdzie. Patrolował Lwią Ziemię, jednak nigdzie jej nie zastał, teraz kiedy wrócił na Lwią Skałę i również tu nie odnalazł księżniczki, przeraził się na dobre.
Wybiegł z groty i stanął na czubku siedziby lwiego stada. Objął wzrokiem błękitnych oczu tereny spowite mrokiem, jednak i w nich nie odnalazł córki.
Zacisnął zęby i napiął mięśnie. Przez jego ciało przeszły dreszcze. Co jak Uru się coś stało?
Zawsze istniała opcja, że spędzi noc u szamanki, tak jak kiedyś, zwłaszcza, że teraz baobab Asali zamieszkuje ta nowa lwiczka... Mganga, czy jak jej tam.
Dla spokoju własnej głowy, Mohatu postanowił udać się do starego drzewa, aby zobaczyć, czy jego córce nic nie jest. Kilkoma, dużymi susami znalazł się u podnóży Lwiej Skały i udał się w  kierunku mieszkania szamanki. Szedł raźnym krokiem, niedługo potem znajdując się u korzeni ogromnego baobabu. Zaskrobał pazurami o korę grubego pnia i z uśmiechem powitał widniejącą w koronie drzewa jasną twarz szamanki. Lew zebrał się do odpowiedzi, jednak ze zdziwieniem cofnął głowę, kiedy małpa wyciągnęła smukłą, pomarszczoną dłoń gestem nakazując mu przestać mówić, po czym roześmiała się wniebogłosy, a jej ciepły śmiech wypełnił głowę Mohatu.
-Nie martw się, mój panie. Uru nic nie grozi. Dzisiejszy dzień niesie wspaniałą przyszłość! Ha, ha!- po tych słowach cofnęła głowę i ponownie ukryła się w gęstych liściach drzewa.
Mohatu ze zdziwieniem pokiwał głową. Ta małpa naprawdę potrafiła go zadziwiać. Mimo wszystko jej słowa uspokoiły kłębiaste myśli króla. Z powrotem udał się na Lwią Skałę.

Nie ma to jak szczenięce lata miłości, co nie?
Jestem dość zadowolona z tego rozdziału, choć powstał dość spontanicznie. Liczę jednak, że się wam spodoba c;
Śnieżnobiały puch, pokrył drzewa w okolicy mojego domowego zaciszu, więc z przykrym sercem jestem zmuszona pożegnać trwającą już i tak zbyt długo jesień, którą szczerze mówiąc się zawiodłam. Zauważyliście, że co roku jesień jest... bardziej mroczna? Zero ciepłych barw, ciągły deszcz i plucha... Nie wiem czy tylko u mnie tak jest, ale tęsknię za tą wspaniałą i kolorową jesienią, która niegdyś co roku witała nas w Polsce.
Pozdrawiam
~Wera




czwartek, 11 stycznia 2018

Rozdział I

UŚMIECH 

Mohatu przygarnął córkę do siebie.
Maleńkie ciałko księżniczki dygotało,  łkając przytulone do łapy ojca. Serca zgromadzonych krajały się kiedy do ich uszu dopływał cichutki jęk, wydobywany z ust, jeszcze niegdyś wiecznie uśmiechniętej samiczki. Sam król próbował opanować pragnienie opłakiwania ukochanej, jednak okazało się, że nie jest w stanie zatamować łez i kilka z nich wypłynęło powoli z błękitnych oczu lwa, tocząc się w dół po jego policzku, tworząc widniejącą nań ciemną smugę.
Na swojej masywnej łapie poczuł jedynie mocniejszy uścisk, małych łapek, a jego pełne żalu oczy napotkały wzrok czerwonych tęczówek córki. Mohatu zacisnął zęby i przytulił lwiątko mocniej. Płacz Uru zawsze był jego Piętą Achillesa. Kochał córkę w każdym calu, a tak rzadki widok smutku, wymalowany na rudej twarzyczce, powodował u Mohatu chęć przytulenia tej kruszynki do serca i zamknięcia jej drobnego ciała w swoich objęciach już na zawsze. To jak silna więź łączyła władcę z jego potomkiem, jest doprawdy ciężkie do ubrania w słowa.
Uru była jak mały, powiewający na wietrze latawiec, który wiecznie chciał nowych doznań i przygód. Wirował na wietrze, wprawiając innych w dobry nastrój i niosąc pozytywną energię, wszędzie gdzie tylko się zjawi. Mohatu był jak kotwica. Ciężka, ogromna kotwica, do której na cieniutkim sznureczku przywiązany był latawiec. Król pozwalał córce sięgać coraz dalej z dnia na dzień, jednak w nocy dbał o to, żeby było jej ciepło i bezpiecznie.
Przywiązał ją do siebie najwspanialszą rzeczą.
Miłością.
Okazywał ją w stosunku do córki niemal zawsze, nie potrafił się na nią gniewać. Niewykluczone, że było to jedną z jego większych wad... Ale cóż poradzić, kiedy za młodu szamani wpajali- kieruj się uczuciami. Jak rzekli, tak Mohatu uczynił. W młodym wieku pojął za żonę Zauditu, którą pokochał już we wczesnej młodości.
Kochał żonę równie mocno jak córkę. Uważał, że była jak delikatna róża. Piękna, nieskazitelnie uwodzicielska, przy tym pnąca się ku górze i rozwierająca swe płatki ku niebu. Dbała o to co było w okół niej, dawała schronienie innym, zaś kiedy w pobliżu czyhało niebezpieczeństwo zdolna była obronić się kolcami. Bo taka właśnie była królowa Lwiej Ziemi.
Jeszcze dnia wczorajszego.
Dziś o poranku kiedy rozpoczął się poród królowej, doszło do pewnych niedogodności. Poród był niezwykle bolesny i wymagający. Nie pomagały żadne leki, królowa znikała w oczach z minuty na minutę... Jej róża zaczęła więdnąć.
Gubić swoje piękne płatki, które niegdyś krwistoczerwone, teraz przybrały kolor herbaciany, z wolna opadając na ziemię aż w końcu stała się tylko gołą łodygą, która również poddała się woli matki natury, niedługo potem wnikając w ziemię. Pamięć po niej na pewno pozostanie na długo, a obraz który rozprzestrzeniał się przed oczami władcy mocarstwa jakie stanowiła Lwia Ziemia z całą pewnością potwierdzał jego myśli.
Każda lwica bowiem, w chwili kiedy szaman opuścił grotę, gdzie odbywał się poród, a następnie ogłosił tą wstrząsającą wieść wszystkie lwice stanęły w bezruchu, jakby wskazówki zegara już nigdy nie miały wykonać kolejnego obrotu. Ciszę która zapadła na całej krainie, przerwał tylko krzyk lwiątka, które rzuciło się na medyka, omal go nie przewracając. Stara małpa nie broniła się przed wcale niebolesnymi atakami małej lwiczki, a skądże! Jedyne co zrobiła to przytuliła ją do piersi i uspokajająco pogładziło po głowie. Lwiczka zaprzestała więc ataków, a poddała się równomiernej pieszczocie i ograniczyła swój wybuch rozpaczy do głośnego płaczu, przez który do wszystkich zgromadzonych dotarła nareszcie ta wiadomość.
Szamanka oddała lwiątko w łapy zszokowanego władcy, który ośmielił się zadać jedno jedyne pytanie.
    -A... A lwiątko?-Szamanka dotknęła barku lwa i spojrzała mu prosto w oczy. Lew przełknął głośno ślinę. Małpa zaprzeczyła powoli głową i spuściła wzrok po czym ponownie skierowała się do jaskini. To co działo się teraz w głowie Mohatu, można porównać do burzy, która rozpętała się w najmniej oczekiwanym momencie.
Pioruny wewnątrz głowy lwa, dudniły o ziemię, niosąc spustoszenie, a wichura jaka panowała wszędzie w okół nie dawała możliwości na skupienie myśli.
Król poddał się w walce z żywiołem. Zaczął płakać, starając się ronić jak najmniej łez, aby nie ukazać słabości na tle stada. Jako ich pan musiał być silny, jednak chwile takie jak te, chwile zwątpienia dawały mu w kość i sprawiały, że wszystkie wartości króla pryskały niczym mydlane bańki, pozostawiając po sobie mokrą plamę i zagubionego marzyciela, małe lwiątko które dorosło zbyt wcześnie. Bo taka jest prawda. Objął władzę w wieku nastoletnim, czego skutkiem jest niesamowicie różniące się na tle dawnych pokoleń panowanie.
Chcąc lub nie, król musiał wejść do jaskini aby ujrzeć swoją ukochaną i ustalić datę jej pogrzebu.
Mohatu westchnął głęboko.
Dzisiejszy dzień był dla niego naprawdę męczący.
Załatwianie wszystkich spraw odnośnie śmierci ukochanej, Uru która nie odezwała się dziś już ani słowem i szamanka która ciągle ostrzegała go przed dalszymi nieszczęściami nie ułatwiały mu sytuacji.
Minął jeden z jego cięższych dni. Lew wciąż cały dygotał od nadmiaru emocji. Pod koniec dnia udał się nad swoje prywatne miejsce, czyli mały staw, z grotą ukrytą za Lwią Skałą.
Karmelowa łapa zanurzyła się na płyciźnie w lodowatej wodzie. Przez grzbiet króla przeszedł przyjemny dreszcz. Zanurzył drugą łapę i westchnął cicho.
Nigdy nie potrafił uwierzyć w to jak wiele rozkoszy może dać woda. 
  -Nie śpisz jeszcze?-z rozmyśleń wyrwał go dziecięcy, dziewczęcy i niezwykle melodyjny głos. Doskonale go znał. Zacisnął zęby, żeby ponownie nie puścić wodzy własnej woli. Wziął głęboki wdech i z zatroskaną miną odwrócił się w stronę maleńkiej brunatnej postaci niemal niknącej w ciemnym, nocnym gąszczu traw sawanny. Pomiędzy jej wysokimi źdźbłami błyszczały tylko czerwone iskierki, ogromne oczy księżniczki.
  -To raczej ja powinienem zadać ci to pytanie, Uru-powiedział z lekkim uśmiechem Mohatu. Lwiczka podeszła bliżej i spuściła głowę. Król pogłaskał ją delikatnie po głowie.-Wszystko bę...
    -Przepraszam.
Mohatu zaniemówił.
Spodziewał się po córce naprawdę wszystkiego, jednak nie tego jednego prostego słowa. Przepraszam, odbijało się teraz echem w jego głowie, siejąc zachwyt tą jakże małą i niepozorną istotką jaką byłą Uru. Był dumny, że dał życie czemuś tak mądremu i cudownemu jak ona.
  -Nie rozumiem... Nie masz za co... To ja powinienem ostrzec was, że...-Mohatu spojrzał w stanowcze spojrzenie rubinowych ślepi księżniczki, zaraz po tym jak poczuł, że ta łapie go za łapę.
  -Zachowałam się okropnie. Jak rozwydrzony bachor. A na takiego mnie nie wychowaliście. Rzuciłam się na Asili, która przeżywała to samo co ja... Jestem głupia-powiedziała niemal ostrym głosem, ponownie świdrując ojca wzrokiem.
No to koniec.
Teraz Mohatu był zupełnie zdruzgotany. Uru pozostała jedyną osobą którą darzył tak ogromną miłością. Przyłożył łapę do policzka i ku jemu zdziwieniu na poduszce łapy poczuł wilgoć. Uru położyła uszy po głowie.
     -Tatku... Nie płacz! Proszę cię!-powiedziała łamiącym się głosem-Jak się rozpłaczesz to ja też to zrobię! A wiem, jak bardzo, bardzo tego nie lubisz!-mała była bliska wybuchnięcia kolejnym nieokiełznanym wybuchem płaczu. Uru bowiem płakała albo w ogóle, albo dawała z siebie wszystko i nie hamowała łez tak długo do puki się nie skończą.
Mohatu padł przed córką i przytulił ją z całej siły. Lwiczka wybałuszyła oczy.
   -Uru. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię kocham... Jesteś moją jedyna radością i nie pozwolę, żeby kiedykolwiek dosięgnęła cię jakaś krzywda. Tak bardzo, bardzo... Jesteś moim największym powodem do dumy, kochanie.- Lew dotknął piersi lwiczki, i spojrzał jej prosto w oczy.-Jesteś przyszłością tej ziemi i jestem pewien, że będziesz najlepszą królową jaką Afryka spotkała.
    -Tatku... Nie ładnie tak kłamać-mruknęła tylko- Nie powinieneś cieszyć się też mamą? Bo ona zawsze będzie nad nami czuwać, prawda? O tam... W gwiazdach-wskazała maleńką łapką na niemal czarne sklepienie nieba, pokryte tysiącami migocących gwiazd- Asili mi mówiła. Na każdej gwiazdce żyje jeden wielki władca z przeszłości a także wszystkie dobre osoby. Nawet po śmierci są z nami obecne i czasem przy odrobinie szczęścia nam się ukazują... Dlatego przestałam płakać... Bo mama będzie przy mnie już zawsze i o to się nie muszę martwić-Serce Mohatu zabiło szybciej słysząc jaką mądrość usłyszał właśnie od tej małej istotki. Po chwili niemal nie zamknął lwiczki w niedźwiedzim uścisku kiedy ta... Uśmiechnęła się.
Najzwyczajniej w świecie odkryła rządek śnieżnobiałych kłów, unosząc kąciki ust wysoko ku górze. Mohatu zadrżał.- No dalej tato... Ty również się uśmiechnij...-Lwiczka nacisnęła na łapę ojca mimowolnie powodując u ogromnej sylwetki króla szeroki uśmiech.
     -Uru, wiesz co...
     -Co, tatku?
     -Kocham cię najmocniej w świecie.

Hej kochani :)
Dziękuję bardzo za miłe słowa pod prologiem, nie spodziewałam się, że aż tak się wam spodoba xd Przychodzę więc z nowym rozdziałem, który przynajmniej według mnie wszedł dobrze. Powiem wam, że z każdym postem coraz bardziej podoba mi się w tym fandomie c;
Pozdrawiam
~Wera


środa, 10 stycznia 2018

Prolog

LATAWIEC

Serce.
Każdy bez względu na wszystko je ma. Każdy wie do czego służy. Każdy czasem słyszy jego równomierną, delikatną melodię płynącą w swojej głębi.
Wielu jednak nie chce badać jego zakamarków, poznawać jego tajemnic. Dla mnie z przyczyn już wiadomych, choć kiedyś należałem do jednej z wcześniej wspomnianych osób.
Serca mogą bowiem przybierać różne postacie.
Czy to błękitne niebo, niosące spokój i melancholię, jednak czasem zrywające się na burzę i grające na uczuciach innych, czy to setki gwiazd migoczących na nocnym niebie, a jednak gasnących jedna za drugą...
Każde serce bije w innym rytmie. Ma inny urok, charakter, pragnienia...
Wszystkie serca bijące na tej ziemi odmierzają nam czas. Godziny, minuty, sekundy, naszego barwnego życia, które jest jak księgi pisane we wszystkich językach świata. Jedne są grube- pełne opisów, akcji, bohaterów... Inne zaś zaczynają się i opisują beztroskie życie, lub sytuacje które w nieszczęśliwy sposób się kończą. A my pragniemy więcej.
Nie łatwo jest rozróżnić typy serc. Ich wygląd, charakter. Ty jednak, nigdy nie miałaś z tym problemu.
Zawsze dostrzegałaś te największe detale i w każdym z serc widziałaś dobro. Za to cię kochałem. 
Często powtarzałaś mi, wpajałaś do mojej głowy jak je  rozróżniać... Przecież każde jest inne.
Jedne są niczym ziarenka piasku-potrafią pomieścić w sobie bardzo mało... A jednak jest ich niemalże, najwięcej. Inne są stworzone ze szkła, nie mamy problemu by przejrzeć je na wylot. Łatwo je potłuc na miliony kawałeczków, które tworzą podłogę usłaną uczuciami, emocjami... A później cierpimy, kiedy jeden z nich wbije się w naszą skórę i będziemy mieli problemy by go wyjąć. Aż w końcu zostanie tam po sam kres.
Inne mogłaś porównać do mosiężnych skrzyń o ciężkim wieku. Ich grube drewno nie przepuszcza innych do wnętrza w którym kryje się prawdziwy skarb... Chowają go przed światem, boją się o niego... A szkoda. Miłość to najwspanialsza rzecz, oraz kolejna filozofia za którą jestem ci niezmiernie wdzięczny.
Jak wcześniej wspominałem- ile serc, tyle istot prowadzących własną historię na tym pozbawionym rytmu świecie. Niektóre zniewalają nas na pierwszy rzut oka, inne intrygują, przez co chcemy je poznać bliżej, jeszcze inne wyglądające na zupełnie niepozorne, wręcz niezdarne a jednak kiedy przyjrzymy się im bliżej dostrzeżemy niesamowite detale.
Można mieć serce wysadzane kryształami, obłożone złotem lub srebrem... Można mieć serce bogate, na pierwszy rzut oka, lub ubogie, posiadające naprawdę niewiele...
Serca jednych mogą być mosiężnymi dzwonami, drugich skrzyniami, trzecich oazą, na środku pustyni...
Twoje serce, moja miła, było latawcem.
Niepozornym latawcem, delikatnie kołyszącym się przy każdym muskającym cię podmuchu wiatru. Tańczącym wśród obłoków, wprawiając oczy innych w absolutny zachwyt. 
Delikatnie kołysało się nad plażą, jednej z małych wysepek, gdzie jedyny dźwięk jaki rozbrzmiewał to głuche szumienie fal oraz delikatny szmer papieru. Był on niemal niesłyszalny, jednak ci którzy chcieli go usłyszeć, nie zwracali uwagi na szum oceanu, jednak na jego cichutki, niepozorny, szmer. 
Twoje serce było wielobarwne.
Ozdobione tysiącami rysunków, wspomnień, refleksji, a także twoich sentencji, tworzyło wirujący na wietrze miraż. Błękitne wspomnienia, pomarańczowe nadzieje... Zielone marzenia... Och tak zieleń wypełniają większość powierzchni. Staram się żadnego nie zgubić, trzymam je na skrzydłach twojego latawca skąd nie mają możliwości ucieczki.
Na prawym skrzydle mogę dostrzec narysowane kolorami tęczy kwiaty oraz ptaki. Prawe skrzydło przedstawia polanę nad którą widnieją setki żółtych gwiazd, posylajacych błyszczące uśmiechy prosto w moją stronę. Te piękne uśmiechy, których byłaś właścicielką.
Rama twego serce była z dość cienkich gałązek, które jednym dotknięciem mógłbym złamać. Bo taka właśnie byłaś. Delikatna, jednocześnie niewinna i nader naiwna. Szybko zauroczałaś się osobami, byłaś taką optymistką...
Kochałaś podróże, jednak twój latawiec unosząc się na cieniutkim sznureczku był przywiązany do drzewa. Nie miał możliwości wyruszenia w nieznane.
Pojawił się jednak chłopiec.
Odwiązał latawiec od drzewa i sam podjął się opieki nad nim. Rozpoczął rutynowe spacery nad brzegiem morza, które pozwoliły latawcowi odkrywać zakamarki wyspy. Chłopiec pokochał latawiec. Uwielbiał jego cichutki szmer, śliczne kolory i  drewnianą ramę porośnięta listkami. Można powiedzieć, że stali się nierozłączni. Latawcowi jednak znudziła się mała wyspa.
Przy jednym z silniejszych podmuchów wiatru, po prostu odleciał.
Opuścił chłopca zostawiając go samego, na małej wysepce, na której nie było już niczego co kochał.
Tak samo było z nami, ma jedyna.
Moje serce jest chłopcem, twoje było latawcem. Dałaś mi zbyt wiele powodów do miłości, żeby tak nagle mnie opuścić. Mój chłopiec stał się tym samym co kiedyś, zadufanym i skrytym w sobie odmieńcem.
Teraz Uru, czekam jedynie na odpowiedni wiatr, żebym i ja mógł na stałe opuścić tą małą wyspę.
Tym razem nikogo nie krzywdząc.
~*~*~*~*~
Hejka ^^
Witam wszystkich na moim nowym blogu ^^ Jestem nowa w fandomie, jednak przez ostatni tydzień ogarnęłam to i tamto związane z TLK i uważam, że jestem na poziomie dość zaawansowanym xd Pewnie nie tak mocno jak większość z was, jednak moja wiedza jest dość obszerna c;
Blog opowiada o rodzicach Mufasy i Taki-Uru i Ahadim. Tyle, że moja wersja będzie zdecydowanie odbiegała od innych c; Spotkałam się z wieloma blogami o ich losach i były naprawdę ciekawe, jednak jak wyżej wspomniałam, zupełnie odbiegają od mojej wersji. Jeśli chcecie coś nowego i ciekawego, pozostaje czekać na next c;
Może teraz trochę o mnie?
Nazywam się Weronika i jestem odosobnionym nerdem, zacofanym w sferze czasowej, jednak mam nadzieję, że na bloggerze znajdę przyjazne duszyczki xd Z powodu 'odmienności' niewiele osób mnie lubi. Do czego ogranicza się owa inność? Do ekscytacji historią, książkami i muzyką klasyczną (nie tylko c;) xd Od czasu do czasu looknie się jakieś anime, lub serial c; Mam 16 lat, mimo to mam wrażenie jakbym zachowywała się doroślej niż reszta społeczeństwa które mnie otacza xd 
No to... Mam nadzieję, że nie odstraszyłam was tym opisem xd Wiem, jako osoba niezbyt zachęcam, jednak blog będzie naprawdę petardą :D Mimo, że będzie pisany w żółwim tempie xd
Pozdrawiam c;
~Wera