UŚMIECH
Mohatu przygarnął córkę do siebie.
Maleńkie ciałko księżniczki dygotało, łkając przytulone do łapy ojca. Serca zgromadzonych krajały się kiedy do ich uszu dopływał cichutki jęk, wydobywany z ust, jeszcze niegdyś wiecznie uśmiechniętej samiczki. Sam król próbował opanować pragnienie opłakiwania ukochanej, jednak okazało się, że nie jest w stanie zatamować łez i kilka z nich wypłynęło powoli z błękitnych oczu lwa, tocząc się w dół po jego policzku, tworząc widniejącą nań ciemną smugę.
Na swojej masywnej łapie poczuł jedynie mocniejszy uścisk, małych łapek, a jego pełne żalu oczy napotkały wzrok czerwonych tęczówek córki. Mohatu zacisnął zęby i przytulił lwiątko mocniej. Płacz Uru zawsze był jego Piętą Achillesa. Kochał córkę w każdym calu, a tak rzadki widok smutku, wymalowany na rudej twarzyczce, powodował u Mohatu chęć przytulenia tej kruszynki do serca i zamknięcia jej drobnego ciała w swoich objęciach już na zawsze. To jak silna więź łączyła władcę z jego potomkiem, jest doprawdy ciężkie do ubrania w słowa.
Uru była jak mały, powiewający na wietrze latawiec, który wiecznie chciał nowych doznań i przygód. Wirował na wietrze, wprawiając innych w dobry nastrój i niosąc pozytywną energię, wszędzie gdzie tylko się zjawi. Mohatu był jak kotwica. Ciężka, ogromna kotwica, do której na cieniutkim sznureczku przywiązany był latawiec. Król pozwalał córce sięgać coraz dalej z dnia na dzień, jednak w nocy dbał o to, żeby było jej ciepło i bezpiecznie.
Przywiązał ją do siebie najwspanialszą rzeczą.
Miłością.
Okazywał ją w stosunku do córki niemal zawsze, nie potrafił się na nią gniewać. Niewykluczone, że było to jedną z jego większych wad... Ale cóż poradzić, kiedy za młodu szamani wpajali- kieruj się uczuciami. Jak rzekli, tak Mohatu uczynił. W młodym wieku pojął za żonę Zauditu, którą pokochał już we wczesnej młodości.
Kochał żonę równie mocno jak córkę. Uważał, że była jak delikatna róża. Piękna, nieskazitelnie uwodzicielska, przy tym pnąca się ku górze i rozwierająca swe płatki ku niebu. Dbała o to co było w okół niej, dawała schronienie innym, zaś kiedy w pobliżu czyhało niebezpieczeństwo zdolna była obronić się kolcami. Bo taka właśnie była królowa Lwiej Ziemi.
Jeszcze dnia wczorajszego.
Dziś o poranku kiedy rozpoczął się poród królowej, doszło do pewnych niedogodności. Poród był niezwykle bolesny i wymagający. Nie pomagały żadne leki, królowa znikała w oczach z minuty na minutę... Jej róża zaczęła więdnąć.
Gubić swoje piękne płatki, które niegdyś krwistoczerwone, teraz przybrały kolor herbaciany, z wolna opadając na ziemię aż w końcu stała się tylko gołą łodygą, która również poddała się woli matki natury, niedługo potem wnikając w ziemię. Pamięć po niej na pewno pozostanie na długo, a obraz który rozprzestrzeniał się przed oczami władcy mocarstwa jakie stanowiła Lwia Ziemia z całą pewnością potwierdzał jego myśli.
Każda lwica bowiem, w chwili kiedy szaman opuścił grotę, gdzie odbywał się poród, a następnie ogłosił tą wstrząsającą wieść wszystkie lwice stanęły w bezruchu, jakby wskazówki zegara już nigdy nie miały wykonać kolejnego obrotu. Ciszę która zapadła na całej krainie, przerwał tylko krzyk lwiątka, które rzuciło się na medyka, omal go nie przewracając. Stara małpa nie broniła się przed wcale niebolesnymi atakami małej lwiczki, a skądże! Jedyne co zrobiła to przytuliła ją do piersi i uspokajająco pogładziło po głowie. Lwiczka zaprzestała więc ataków, a poddała się równomiernej pieszczocie i ograniczyła swój wybuch rozpaczy do głośnego płaczu, przez który do wszystkich zgromadzonych dotarła nareszcie ta wiadomość.
Szamanka oddała lwiątko w łapy zszokowanego władcy, który ośmielił się zadać jedno jedyne pytanie.
-A... A lwiątko?-Szamanka dotknęła barku lwa i spojrzała mu prosto w oczy. Lew przełknął głośno ślinę. Małpa zaprzeczyła powoli głową i spuściła wzrok po czym ponownie skierowała się do jaskini. To co działo się teraz w głowie Mohatu, można porównać do burzy, która rozpętała się w najmniej oczekiwanym momencie.
Pioruny wewnątrz głowy lwa, dudniły o ziemię, niosąc spustoszenie, a wichura jaka panowała wszędzie w okół nie dawała możliwości na skupienie myśli.
Król poddał się w walce z żywiołem. Zaczął płakać, starając się ronić jak najmniej łez, aby nie ukazać słabości na tle stada. Jako ich pan musiał być silny, jednak chwile takie jak te, chwile zwątpienia dawały mu w kość i sprawiały, że wszystkie wartości króla pryskały niczym mydlane bańki, pozostawiając po sobie mokrą plamę i zagubionego marzyciela, małe lwiątko które dorosło zbyt wcześnie. Bo taka jest prawda. Objął władzę w wieku nastoletnim, czego skutkiem jest niesamowicie różniące się na tle dawnych pokoleń panowanie.
Chcąc lub nie, król musiał wejść do jaskini aby ujrzeć swoją ukochaną i ustalić datę jej pogrzebu.
Na swojej masywnej łapie poczuł jedynie mocniejszy uścisk, małych łapek, a jego pełne żalu oczy napotkały wzrok czerwonych tęczówek córki. Mohatu zacisnął zęby i przytulił lwiątko mocniej. Płacz Uru zawsze był jego Piętą Achillesa. Kochał córkę w każdym calu, a tak rzadki widok smutku, wymalowany na rudej twarzyczce, powodował u Mohatu chęć przytulenia tej kruszynki do serca i zamknięcia jej drobnego ciała w swoich objęciach już na zawsze. To jak silna więź łączyła władcę z jego potomkiem, jest doprawdy ciężkie do ubrania w słowa.
Uru była jak mały, powiewający na wietrze latawiec, który wiecznie chciał nowych doznań i przygód. Wirował na wietrze, wprawiając innych w dobry nastrój i niosąc pozytywną energię, wszędzie gdzie tylko się zjawi. Mohatu był jak kotwica. Ciężka, ogromna kotwica, do której na cieniutkim sznureczku przywiązany był latawiec. Król pozwalał córce sięgać coraz dalej z dnia na dzień, jednak w nocy dbał o to, żeby było jej ciepło i bezpiecznie.
Przywiązał ją do siebie najwspanialszą rzeczą.
Miłością.
Okazywał ją w stosunku do córki niemal zawsze, nie potrafił się na nią gniewać. Niewykluczone, że było to jedną z jego większych wad... Ale cóż poradzić, kiedy za młodu szamani wpajali- kieruj się uczuciami. Jak rzekli, tak Mohatu uczynił. W młodym wieku pojął za żonę Zauditu, którą pokochał już we wczesnej młodości.
Kochał żonę równie mocno jak córkę. Uważał, że była jak delikatna róża. Piękna, nieskazitelnie uwodzicielska, przy tym pnąca się ku górze i rozwierająca swe płatki ku niebu. Dbała o to co było w okół niej, dawała schronienie innym, zaś kiedy w pobliżu czyhało niebezpieczeństwo zdolna była obronić się kolcami. Bo taka właśnie była królowa Lwiej Ziemi.
Jeszcze dnia wczorajszego.
Dziś o poranku kiedy rozpoczął się poród królowej, doszło do pewnych niedogodności. Poród był niezwykle bolesny i wymagający. Nie pomagały żadne leki, królowa znikała w oczach z minuty na minutę... Jej róża zaczęła więdnąć.
Gubić swoje piękne płatki, które niegdyś krwistoczerwone, teraz przybrały kolor herbaciany, z wolna opadając na ziemię aż w końcu stała się tylko gołą łodygą, która również poddała się woli matki natury, niedługo potem wnikając w ziemię. Pamięć po niej na pewno pozostanie na długo, a obraz który rozprzestrzeniał się przed oczami władcy mocarstwa jakie stanowiła Lwia Ziemia z całą pewnością potwierdzał jego myśli.
Każda lwica bowiem, w chwili kiedy szaman opuścił grotę, gdzie odbywał się poród, a następnie ogłosił tą wstrząsającą wieść wszystkie lwice stanęły w bezruchu, jakby wskazówki zegara już nigdy nie miały wykonać kolejnego obrotu. Ciszę która zapadła na całej krainie, przerwał tylko krzyk lwiątka, które rzuciło się na medyka, omal go nie przewracając. Stara małpa nie broniła się przed wcale niebolesnymi atakami małej lwiczki, a skądże! Jedyne co zrobiła to przytuliła ją do piersi i uspokajająco pogładziło po głowie. Lwiczka zaprzestała więc ataków, a poddała się równomiernej pieszczocie i ograniczyła swój wybuch rozpaczy do głośnego płaczu, przez który do wszystkich zgromadzonych dotarła nareszcie ta wiadomość.
Szamanka oddała lwiątko w łapy zszokowanego władcy, który ośmielił się zadać jedno jedyne pytanie.
-A... A lwiątko?-Szamanka dotknęła barku lwa i spojrzała mu prosto w oczy. Lew przełknął głośno ślinę. Małpa zaprzeczyła powoli głową i spuściła wzrok po czym ponownie skierowała się do jaskini. To co działo się teraz w głowie Mohatu, można porównać do burzy, która rozpętała się w najmniej oczekiwanym momencie.
Pioruny wewnątrz głowy lwa, dudniły o ziemię, niosąc spustoszenie, a wichura jaka panowała wszędzie w okół nie dawała możliwości na skupienie myśli.
Król poddał się w walce z żywiołem. Zaczął płakać, starając się ronić jak najmniej łez, aby nie ukazać słabości na tle stada. Jako ich pan musiał być silny, jednak chwile takie jak te, chwile zwątpienia dawały mu w kość i sprawiały, że wszystkie wartości króla pryskały niczym mydlane bańki, pozostawiając po sobie mokrą plamę i zagubionego marzyciela, małe lwiątko które dorosło zbyt wcześnie. Bo taka jest prawda. Objął władzę w wieku nastoletnim, czego skutkiem jest niesamowicie różniące się na tle dawnych pokoleń panowanie.
Chcąc lub nie, król musiał wejść do jaskini aby ujrzeć swoją ukochaną i ustalić datę jej pogrzebu.
Mohatu westchnął głęboko.
Dzisiejszy dzień był dla niego naprawdę męczący.
Załatwianie wszystkich spraw odnośnie śmierci ukochanej, Uru która nie odezwała się dziś już ani słowem i szamanka która ciągle ostrzegała go przed dalszymi nieszczęściami nie ułatwiały mu sytuacji.
Minął jeden z jego cięższych dni. Lew wciąż cały dygotał od nadmiaru emocji. Pod koniec dnia udał się nad swoje prywatne miejsce, czyli mały staw, z grotą ukrytą za Lwią Skałą.
Karmelowa łapa zanurzyła się na płyciźnie w lodowatej wodzie. Przez grzbiet króla przeszedł przyjemny dreszcz. Zanurzył drugą łapę i westchnął cicho.
Nigdy nie potrafił uwierzyć w to jak wiele rozkoszy może dać woda.
-Nie śpisz jeszcze?-z rozmyśleń wyrwał go dziecięcy, dziewczęcy i niezwykle melodyjny głos. Doskonale go znał. Zacisnął zęby, żeby ponownie nie puścić wodzy własnej woli. Wziął głęboki wdech i z zatroskaną miną odwrócił się w stronę maleńkiej brunatnej postaci niemal niknącej w ciemnym, nocnym gąszczu traw sawanny. Pomiędzy jej wysokimi źdźbłami błyszczały tylko czerwone iskierki, ogromne oczy księżniczki.
-To raczej ja powinienem zadać ci to pytanie, Uru-powiedział z lekkim uśmiechem Mohatu. Lwiczka podeszła bliżej i spuściła głowę. Król pogłaskał ją delikatnie po głowie.-Wszystko bę...
-Przepraszam.
Mohatu zaniemówił.
Spodziewał się po córce naprawdę wszystkiego, jednak nie tego jednego prostego słowa. Przepraszam, odbijało się teraz echem w jego głowie, siejąc zachwyt tą jakże małą i niepozorną istotką jaką byłą Uru. Był dumny, że dał życie czemuś tak mądremu i cudownemu jak ona.
-Nie rozumiem... Nie masz za co... To ja powinienem ostrzec was, że...-Mohatu spojrzał w stanowcze spojrzenie rubinowych ślepi księżniczki, zaraz po tym jak poczuł, że ta łapie go za łapę.
-Zachowałam się okropnie. Jak rozwydrzony bachor. A na takiego mnie nie wychowaliście. Rzuciłam się na Asili, która przeżywała to samo co ja... Jestem głupia-powiedziała niemal ostrym głosem, ponownie świdrując ojca wzrokiem.
No to koniec.
Teraz Mohatu był zupełnie zdruzgotany. Uru pozostała jedyną osobą którą darzył tak ogromną miłością. Przyłożył łapę do policzka i ku jemu zdziwieniu na poduszce łapy poczuł wilgoć. Uru położyła uszy po głowie.
-Tatku... Nie płacz! Proszę cię!-powiedziała łamiącym się głosem-Jak się rozpłaczesz to ja też to zrobię! A wiem, jak bardzo, bardzo tego nie lubisz!-mała była bliska wybuchnięcia kolejnym nieokiełznanym wybuchem płaczu. Uru bowiem płakała albo w ogóle, albo dawała z siebie wszystko i nie hamowała łez tak długo do puki się nie skończą.
Mohatu padł przed córką i przytulił ją z całej siły. Lwiczka wybałuszyła oczy.
-Uru. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię kocham... Jesteś moją jedyna radością i nie pozwolę, żeby kiedykolwiek dosięgnęła cię jakaś krzywda. Tak bardzo, bardzo... Jesteś moim największym powodem do dumy, kochanie.- Lew dotknął piersi lwiczki, i spojrzał jej prosto w oczy.-Jesteś przyszłością tej ziemi i jestem pewien, że będziesz najlepszą królową jaką Afryka spotkała.
-Tatku... Nie ładnie tak kłamać-mruknęła tylko- Nie powinieneś cieszyć się też mamą? Bo ona zawsze będzie nad nami czuwać, prawda? O tam... W gwiazdach-wskazała maleńką łapką na niemal czarne sklepienie nieba, pokryte tysiącami migocących gwiazd- Asili mi mówiła. Na każdej gwiazdce żyje jeden wielki władca z przeszłości a także wszystkie dobre osoby. Nawet po śmierci są z nami obecne i czasem przy odrobinie szczęścia nam się ukazują... Dlatego przestałam płakać... Bo mama będzie przy mnie już zawsze i o to się nie muszę martwić-Serce Mohatu zabiło szybciej słysząc jaką mądrość usłyszał właśnie od tej małej istotki. Po chwili niemal nie zamknął lwiczki w niedźwiedzim uścisku kiedy ta... Uśmiechnęła się.
Najzwyczajniej w świecie odkryła rządek śnieżnobiałych kłów, unosząc kąciki ust wysoko ku górze. Mohatu zadrżał.- No dalej tato... Ty również się uśmiechnij...-Lwiczka nacisnęła na łapę ojca mimowolnie powodując u ogromnej sylwetki króla szeroki uśmiech.
-Uru, wiesz co...
-Co, tatku?
-Kocham cię najmocniej w świecie.
Hej kochani :)
Dziękuję bardzo za miłe słowa pod prologiem, nie spodziewałam się, że aż tak się wam spodoba xd Przychodzę więc z nowym rozdziałem, który przynajmniej według mnie wszedł dobrze. Powiem wam, że z każdym postem coraz bardziej podoba mi się w tym fandomie c;
Pozdrawiam
~Wera
Świetny blog naprawdę! Mimo iż jesteś nowa zdążyłaś już zdobyć nowego czytelnika (mnie) XD. Podoba mi się twoja wersja historii. Miło jest widzieć jakąś nową wersję niż tylko powtarzać w kółko jedno i to samo. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
LilylionSir :)
Świetnie! Podoba mi się.Pisz tak dalej,a na razie,czekam na next c:
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jejku, jaki ten rozdział smutny i wzruszający :c Bardzo podoba mi się twój styl i to jak wielu porównań i metafor używasz. Pobudza to wyobraźnię c; Jak na początek przbywania w fandomie, dajesz z siebie wszystko laska, oby tak dalej :D
OdpowiedzUsuńŁadnie potrafisz powrócić do przeszłości bohaterów, zaraz potem wracając do teraźniejszości. Ja dalej mam z tym kłopot xd
Pozdrawiam i zapraszam na posty do siebie c:
Świetnie piszesz :) Bardzo zaciekawiła mnie Twoja wersja, rozdział genialny :)
OdpowiedzUsuńPierwszy rozdział równie dobry co prolog... Czemu mam wrażenie, że to Mohatu mówił w prologu?! XD Ale... Uru, nie waż się zdychać! Jak również nie chcę aby wena autorki znikła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ^*^